Bajka z dobrym zakończeniem
– Te momenty, gdy młodzież czuje, że to, co jeszcze wczoraj było przeszkodą, dziś już wydaje się po prostu zwykłą, nic nie znaczącą różnicą, są bezcenne – zauważa Alina Kierod. I przekonuje, że nic tak nie łamie stereotypów jak wspólne, międzynarodowe działania.
Z prezes Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom i Młodzieży w Rucianem-Nidzie rozmawiamy o magii teatru, wzajemnym poznaniu, przełamywaniu barier, a w efekcie międzynarodowej sympatii i przyjaźni.
Fabularna gra terenowa jako podstawa wspólnych działań i wymiany doświadczeń… Ambitne zadanie sobie postawiliście.
To dla nas nie pierwszyzna (śmiech). Gry terenowe tworzymy od pięciu lat. Robimy to z myślą o społeczności lokalnej, a więc mieszkańcach powiatu piskiego, i turystach. I za każdym razem są dobrze odbierane przez zainteresowanych. Tym razem postanowiliśmy dołożyć do tego działania teatralne. W końcu teatr to doskonały środek wyrazu, łączący różne narody i tradycje. Dziedzina kultury, która w łatwy sposób pokonuje granice i niweluje różnice, budując wspólnotę między społeczeństwami.
W naszym odczuciu to także idealny sposób na dotarcie z określonym przekazem do młodych ludzi. Ważne jednak, by to oni inicjowali wszelkie działania. Niczego nie można im narzucać, sami muszą wybrać tematykę i opracować przebieg takiej gry. Idealnie sprawdzają się tu bajki. Bo są proste i mają morał, o którym można dyskutować, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc.
Od lat przy projektach polsko-ukraińskich współpracujemy ze sprawdzonym partnerem, Siergiejem Krawczenką, dyrektorem szkoły w Ladanie. Przyjeżdża do nas z kolejnymi grupami młodzieży w wieku od 13 do 18 lat. To wspólne doświadczenie wiele ułatwia.
Polsko-ukraińska magia teatru – co się kryje pod tą nazwą?
Każdorazowo przygotowanie projektu zaczynamy od skontaktowania się z partnerem ukraińskim i skonfrontowania propozycji tematów. W tym roku postawiliśmy na teatr magii. Bo czary i magia to coś, co pociąga młodzież, niejednoznaczność jest intrygująca. Zależało nam także, by młodzi ludzie zainspirowali się tym, co ich otacza: lasami i jeziorami.
Przy pracy nad grą terenową, zasugerowaliśmy, by podzielili się na dwujęzyczne grupy. Każda zajmowała się innym jej elementem. Mieliśmy więc scenarzystów, reżyserów i aktorów. Dodatkowo młodzież podzieliła się na sekcje. Promocyjna zajmowała się przygotowaniem dwujęzycznych plakatów i nagłośnieniem działań. Literacka opracowała scenariusz gry, wybierając krótkie bajki, które trzeba było rozszyfrowywać w kolejnych zadaniach. Mieliśmy sekcję inscenizacyjną i kostiumową. Logistyczna przygotowała trasę gry i zaplanowała poszczególne przystanki. Powstała wreszcie sekcja ewaluacyjna, która wspierała wszystkie pozostałe – wieczorami dyskutowaliśmy o tym, co się zdarzyło danego dnia, i konkursowa, która opracowała regulaminy gry oraz konkursu Miss i Mistera Legendy. Naprawdę dużo się działo. Na koniec wystąpili wspólnie wszyscy grający role postaci z bajek, nie zabrakło polskich i ukraińskich śpiewów. Było dużo emocji i satysfakcji po zakończeniu działań.
Bariera językowa?
Uczestnicy z Ukrainy mieli tłumacza, ale w większości staraliśmy się mówić po polsku. Gdy młodzi nie mogli się porozumieć, przechodzili na język angielski.
Jak w projekcie odnalazła się młodzież, szczególnie w tak trudnych, naznaczonych wojennymi działaniami czasach?
Rzeczywiście to była trudna sytuacja, pojawiły się nawet głosy, byśmy ten projekt realizowali w innej formie. Rodzice na początku niechętnie godzili się na podróż ich dzieci z Ukrainy do Polski. Ogromną pracę wykonał nasz partner, to on ich przekonał. Przyznaję, że również miałam obawy, czy uda nam się zebrać całą ekipę. Młodzież jechała do nas ponad 24 godziny, a i koszty podróży znacznie wzrosły.
Będąc już w Polsce, młodzi wciąż dostawali alerty. To było stresujące. O wojnie nie chcieli jednak rozmawiać. Przynajmniej przez chwilę próbowali nie myśleć o tym, co zostawili na Ukrainie. To był dla nich czas wakacji, spokoju. Pływali żaglówkami, kajakami, wybrali się statkiem do Mikołajek. Zależało nam, by nie tylko pracowali przy projekcie, ale też poznali nasz region.
Co ważne, w polskiej grupie były osoby pochodzenia ukraińskiego, co sprawiło, że młodzieży ukraińskiej łatwiej było się zintegrować. Zorganizowaliśmy także spotkanie z mieszkańcami Rucianego-Nidy. Razem śpiewaliśmy ukraińskie piosenki. Przeboju „Czerwona Ruta” nauczyli się wszyscy.
Jako jeden z celów postawiliście sobie przełamywanie barier. Czy wśród młodych są one obecne?
Niestety tak, ale to się zmienia. Jeszcze kilka lat temu młodzież z Ukrainy miała na przykład koszulki z obraźliwymi dla Polaków napisami. W tym roku już tego nie było. Podobnie jak konfliktów i dyskusji dotyczących wspólnych, często trudnych i skomplikowanych dziejów. Tym razem nieodpowiednie zachowania zdarzały się raczej Polakom, ale udawało nam się ich szybko temperować. To reakcja na gościnność w stosunku do uchodźców z Ukrainy, która nie wszystkim się podoba. Młodzież słyszy, co mówią ich rodzice i często przejmuje te poglądy bez jakiejkolwiek refleksji. Dlatego też takie projekty są konieczne, zwłaszcza teraz, gdy wsparcie dla Ukraińców bywa dla niektórych solą w oku.
Jak młodzież odnosiła się do siebie? Czy 12 dni wystarczy, by przełamać bariery?
Młodzież się zmienia. Na początku byli wycofani, wstydzili się, unikali swojego wzroku. Gdy się żegnali, przytulali się, ściskali, niejeden uronił łzę. Nawiązali piękne relacje. W takich projektach dużą rolę w integrowaniu i przełamywaniu barier odgrywa samodzielna praca uczestników. Każda z grup narodowych przygotowała swój wieczór, prezentując to, co uznali za ważne w swojej kulturze.
Ukraińcy byli zdyscyplinowani, wyciszeni, poukładani, nie wybuchali z byle powodu. To trauma spowodowana wojną. Polacy to widzieli i potrafili wczuć się w ich sytuację. Poznanie i zrozumienie to najważniejsze kroki do integracji, przyjaźni, wzajemnej sympatii i tolerancji.
Co udało się osiągnąć?
Przede wszystkim uczestnicy uwierzyli w siebie. Przestali się bać wypowiedzi, mówili co myślą, chętnie prezentowali swoje pomysły. Zaczęli dbać o siebie i innych. Ważne jest także doskonalenie języków w praktyce. Co więcej, młodzież zdobyła wiedzę o historii regionu. Polacy przygotowali prezentację o Mazurach, Ukraińcy o Ladanie i okolicach. No i oczywiście uczyli się tolerancji, otwartości na inność.
Myślę, że dla młodych to nie jest trudne. Często więcej trzeba pracy, by przekonać starszych, pozamykanych w pułapkach poglądów, stereotypów i zaszłości dziejowych. Młodzi stali się także bardziej uważni na innych. Ukraińcy nie chcieli rozmawiać o wojnie, chcieli od niej odpocząć, a Polacy taktownie nie poruszali tego tematu. Niezwykle cenne jest to, że oni się po prostu ze sobą zaprzyjaźnili. To nie zniknie po zakończeniu projektu. Obiecywali sobie stały kontakt i wiem, że wielu z nich go utrzymuje.
Te momenty, gdy młodzież czuje, że to, co jeszcze wczoraj było przeszkodą, dziś już wydaje się po prostu zwykłą, nic nie znaczącą różnicą, są bezcenne. Pokazują, jak otwarta postawa pozwala lepiej poznawać świat i ludzi. Stereotypy nas ograniczają, zatrzymują w miejscu.
Kolejne projekty to tylko kwestia czasu?
Wymianę młodzieżową i wspólne warsztaty realizujemy od lat. Przerwę – ze zrozumiałych względów – mieliśmy tylko w ubiegłym roku. Dzięki współpracy z FRSE zorganizowaliśmy letnie obozy dla matek z dziećmi w Białym Dunajcu i Rucianem-Nidzie. Mamy więc także doświadczenie w pracy z dorosłymi obcokrajowcami. Przypuszczam, że kolejne projekty z Polsko-Ukraińskiej Wymiany Młodzieży i Narodowego Centrum Kultury również będą krążyły wokół teatru i nadal będziemy pracować nad grami terenowymi. Następne działania przed nami, to rzecz pewna.