Zawód: tłumacz audiowizualny
Na Erasmusie nauczyłam się odwagi, by robić trudne rzeczy – mówi Dominika Trzcińska, która swoje umiejętności językowe wykorzystuje jako tłumacz audiowizualny.
AB: Jadąc na Erasmusa do Nancy we Francji, miałaś solidne zaplecze językowe. Twój francuski był na poziomie C1, angielski na C2. Chciałaś się sprawdzić?
DT: Kiedy wyjeżdżałam do Francji, byłam na pierwszym roku magisterki na kierunku lingwistyka stosowana na UMCS [Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej – przyp. red.] w Lublinie. Na początku wyjazd na Erasmusa traktowałam jako nagrodę pocieszenia, bo po licencjacie bardzo chciałam pojechać do Kanady, ale z różnych względów mi nie wyszło.
Miałam silną potrzebę zmiany miejsca, a Erasmus wydawał mi się najbardziej dostępną opcją wyjazdu za granicę, między innymi dzięki stypendium, które dostaje się na start.
Powiedziałam sobie: uczysz się francuskiego dziesięć lat, więc sprawdź się, czy naprawdę umiesz mówić w tym języku. Okazało się, że tak. Natomiast po angielsku nie próbowałam we Francji rozmawiać. Używałam go tylko wtedy, gdy było to konieczne, czyli na zajęciach na uczelni.
We Francji też zaczęłaś swoją przygodę z tłumaczeniami. Jak to się stało?
Kiedy pewnego dnia wracałam z zajęć, zadzwonił do mnie wykładowca i powiedział, że szukają kogoś do przetłumaczenia francuskiego filmu na język polski. Dodał, że to dokument o sztuce, a ja miałabym zrobić tłumaczenie ze słuchu. Na początku byłam przerażona, bo nie wiedziałam, czy podołam wyzwaniu. Ale pomyślałam, że jeżeli nawet czegoś nie wyłapię ze słuchu, to przecież mogą mi w tym pomóc znajomi Francuzi ze studiów. Filmy dokumentalne mają taką specyfikę, że są przegadane, a dla tłumacza najwygodniej jest, kiedy film ma mało dialogów, bo zleceniodawca płaci od tego, ile trwa dany odcinek, a nie ile ma w sobie tekstu [śmiech]. Na początku dostałam tylko kilka odcinków, żeby się sprawdzić. Przetłumaczyłam je i otrzymałam informację zwrotną, że był to jeden z lepszych tekstów, jakie lektor czytał tego dnia. Od tego momentu poczułam się pewnie i zaczęłam robić kolejne tłumaczenia.
W ciągu kilku miesięcy przetłumaczyłam ponad trzydzieści godzin materiału filmowego. Robiłam to po zajęciach na studiach, kiedy tylko miałam czas.
O czym był ten pierwszy przetłumaczony przez ciebie film?
O artyście, który robił rzeźby ze szkła. Ile ja się słówek przy tym nauczyłam! Największą trudnością było zaś to, że musiałam tłumaczyć – jak już wcześniej wspomniałam – ze słuchu.
Kolejne produkcje też dotyczyły sztuki?
Tak, zajmowałam się głównie dokumentami o sztuce nowoczesnej i współczesnej. Pamiętam serię poświęconą różnym miastom Europy, której kolejne odcinki opowiadały o sztuce ulicznej m.in. w Bazylei, Lille, ale też w Warszawie i Łodzi. Kiedy pracowałam przy tych dwóch ostatnich odcinkach, było mi szczególnie miło, bo po pierwsze, dowiedziałam się ciekawych rzeczy o naszych miastach, a po drugie, było mi łatwo zweryfikować nazwy własne, które padały w tych filmach. Przy tłumaczeniu dokumentów trzeba bowiem zawsze dobrze sprawdzić faktografię i umieć szukać w źródłach. Na drugim i trzecim roku studiów miałam zajęcia z tłumaczeń audiowizualnych, co później okazało się bardzo pomocne.
Swoje umiejętności językowe wykorzystujesz na różne sposoby. Robiłaś też korektę napisów do filmów na Splat!FilmFest, czyli festiwalu kina grozy.
Tak, w tym wypadku tłumaczeniem dialogów zajmowali się studenci, a do mnie trafiały już przetłumaczone skrypty, które poprawiałam. Jako że nie przepadam za horrorami, to tylko czasami zerkałam na film, żeby zobaczyć cięcia montażowe. Ale z drugiej strony lubię tłumaczyć horrory, bo bardzo mało w nich mówią [śmiech]. Ta przygoda ze Splat!FilmFest to było dla mnie coś odświeżającego, bo wcześniej zajmowałam się głównie tłumaczeniem tekstów dla lektora, a nie napisów do filmów.
Jaka jest różnica między tymi tłumaczeniami?
Każde tłumaczenie ma swoje zasady. Teksty lektorskie są swobodniejsze, nie jest się ograniczonym przez cięcia montażowe, liczbę znaków na sekundę (CPS, czyli characters per second) czy też linijek na ekranie. W napisach jest więcej ram technicznych, których nie można przeskoczyć. Lektorka to pisanie skryptu, czyli tego, co później czyta lektor. Ta forma tłumaczenia przyjęła się głównie w Polsce i w dawnym Związku Radzieckim ze względu na niskie – w porównaniu z dubbingiem – koszty produkcji. W lektorce jednak ważny jest czas – z tłumaczeniem trzeba mieścić się w tym czasie, kiedy mówi postać na ekranie. W dubbingu zaś trzeba mieścić się w tzw. kłapach i pilnować, jakie głoski są na końcu zdania. Jeśli w oryginale postać mówi na końcu „a”, to ostatnia zgłoska nie powinna brzmieć „m”. Poza tym w dubbingu potrzeba wielu głosów, a w lektorce wystarczy jeden.
Tłumaczenia to taka praca, w której przez większość czasu cię nie widać.
Kiedy zaczynasz być zauważalny, to oznacza, że albo zrobiłeś coś źle, albo wybitnie dobrze. Częściej ten pierwszy wariant.
Zajmujesz się nie tylko tłumaczeniami.
Zajmuję się też koordynacją rekrutacji na rynku francuskim, więc bardzo mi się przydaje specjalistyczna terminologia dotycząca biznesu i prawa, którą poznawałam na uniwersytecie w Nancy we Francji. Nie wiem, czy porwałabym się na koordynację rekrutacji, gdyby nie zajęcia, na których poznałam struktury umów.
To na Erasmusie nauczyłam się odwagi, by robić trudne rzeczy. Bo to nie jest takie oczywiste, że jedziesz do obcego kraju i tam zaczynasz swoje życie zawodowe.
Zainteresował Cię ten tekst
Przejrzyj pełne wydanie Europy dla Aktywnych 1/2022