Erasmus nie tylko dla odważnych
– Dziś każde wyzwanie przyjmuję z uśmiechem i ciekawością. Dzięki Erasmusowi zyskałam pewność, że poradzę sobie w każdej sytuacji – mówi Marta Surnik, dziennikarka pracująca w „Pytaniu na śniadanie”.
Umawiamy się na rozmowę w południe, ale godzinę przed spotkaniem Marta Surnik dzwoni, że właśnie zmienił się jej plan dnia. Redakcja „Pytania na śniadanie” wysyła ją do Wrocławia. Może uda nam się porozmawiać, kiedy już wsiądzie do pociągu? Udaje się! Mimo problemów z zasięgiem dzwoni do mnie z trasy. – Takie jest już moje życie: nieprzewidywalne i pełne niespodzianek. Tak też było z wyjazdem na Erasmusa+ – uśmiecha się.
MŚ: Na Erasmusie w Portugalii wylądowałaś właściwie przez przypadek.
MS: Trochę tak, bo planowałam jechać do Finlandii (śmiech). Studiowałam wtedy dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim (UW), a moja przyjaciółka właśnie planowała wyjazd na wymianę do Norwegii. Stwierdziłam, że też spróbuję. Wiedziałam, że nie mogę jechać razem z nią, bo na norweskiej uczelni nie było już miejsc, więc wymyśliłam, że z Finlandii będę miała do niej blisko. Okazało się jednak, że mój uniwersytet nie dopełnił formalności z uczelnią w Helsinkach, więc musiałam zdecydować się na inny kierunek. I tak znalazłam się na politechnice w Coimbrze, gdzie przez pół roku studiowałam po angielsku dziennikarstwo.
Dlaczego wybrałaś akurat Portugalię?
Ze względu na pogodę (śmiech). Pomyślałam, że miło będzie spędzić zimę w cieplejszym klimacie. Poza tym Coimbra to historyczne, przepiękne miasto. Byłam niezwykle podekscytowana tym wyjazdem! Należę do bardzo spontanicznych osób, więc nie przeszkadzało mi nawet to, że jadę sama w tak daleką podróż. Na półroczny wyjazd spakowałam się w jedną walizkę, wzięłam plecak i wsiadłam do samolotu.
Samolot wylądował i…?
Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, co dalej (śmiech). Przypomniałam sobie, że inna dziewczyna z UW również wybierała się do Coimbry na Erasmusa, skontaktowałam się z nią, a ona zaproponowała mi nocleg na podłodze u swoich znajomych. Następnego dnia razem zaczęłyśmy szukać czegoś na stałe. Nie było to trudne, bo na uczelni znalazłyśmy mnóstwo ofert wynajmu mieszkań dla studentów. I tak zamieszkałyśmy na poddaszu, razem z czterema innymi osobami.
A jak odnalazłaś się na uczelni?
Panowała tam przyjazna i raczej swobodna atmosfera. Na przykład jedna z naszych wykładowczyń zaczęła przychodzić na zajęcia dopiero miesiąc po rozpoczęciu roku akademickiego (śmiech). Portugalczycy mają luźne podejście do kwestii czasu, ale szybko się do tego przyzwyczaiłam. Nie ukrywam, że nawet mi to odpowiadało, bo ja również nie muszę mieć wszystkiego poukładanego odtąd-dotąd i może dlatego wykonuję dziś tak nieprzewidywalną pracę. Natomiast na uczelni bardzo mnie zaskoczył fakt, że nie wszyscy wykładowcy mówili dobrze po angielsku. Niektóre zajęcia odbywały się więc po portugalsku, przez co my, erasmusowcy, właściwie nic nie rozumieliśmy. Coimbra słynie z tego, że jest miastem studenckim.
Na ulicach czuje się tę akademicką atmosferę?
Idąc na politechnikę, codziennie przechodziłam obok uniwersytetu, którego korzenie sięgają XIII wieku. Studenci tej uczelni przy okazji uroczystego rozpoczęcia roku czy ważniejszych egzaminów przywdziewali tradycyjne stroje uniwersyteckie, w których wyglądali jak postacie z Harry’ego Pottera. To był niesamowity widok, zwłaszcza że paradowali tak po całym mieście. Tam na każdym kroku było czuć, że to miasto studenckie. Miejscowi też byli bardzo przyjaźnie nastawieni. Pamiętam sytuację, gdy do autobusu, którym jechałam, wsiadł student bez biletu. Kierowca kazał mu pójść do kiosku i kupić bilet, ale… poczekał na niego! Tam nikt nie ma problemu z tym, że studenci do późnego wieczora kręcą się po ulicach czy też przesiadują w kawiarniach.
To chyba charakterystyczne dla krajów południa, że życie towarzyskie kwitnie w nich do późnych godzin nocnych.
Proszę mi wierzyć, że ja w swoim pokoiku na poddaszu, zresztą dość obskurnym, tylko nocowałam. Cały czas gdzieś chodziłam: albo na uczelnię, albo do parku, albo do znajomych, którzy często organizowali wspólne zabawy i wieczory z grami. Ciągle coś się działo. Towarzyski aspekt Erasmusa jest bardzo ważny i w pełni go wykorzystałam! Zresztą niektóre z tych znajomości – mimo że od moich studiów w Portugalii minęło już trzynaście lat – przetrwały do dziś. Nadal utrzymuję kontakty z poznaną w Coimbrze Holenderką oraz z Brazylijką, którą wtedy zaprosiłam do Polski na Boże Narodzenie. Nie planowała powrotu na ten okres do Ameryki Południowej, więc przyleciała do Polski i po raz pierwszy w życiu zobaczyła śnieg! Pobyt na Erasmusie bardzo mnie wzbogacił, pozwolił poznać wartościowych ludzi, inne kultury i inne punkty widzenia.
Jednak Erasmus to nie tylko życie towarzyskie, ale też studia, i to po angielsku! Było trudno?
Wyjazd na Erasmusa to skok na głęboką wodę, a studiowanie w języku angielskim było oczywiście wyzwaniem. Jednak poradziłam sobie i tak mi się to spodobało, że po powrocie z Portugalii zdecydowałam się skorzystać z umowy bilateralnej Uniwersytetu Warszawskiego z uczelnią w Chicago i wyjechałam na kolejną studencką wymianę. Dziś jestem reporterką, pracuję w telewizji śniadaniowej, poza tym piszę zapowiedzi programów telewizyjnych i felietony z podróży. Dzięki Erasmusowi każde nowe wyzwanie przyjmuję z uśmiechem i ciekawością. Bo skoro odważyłam się sama pojechać najpierw na drugi koniec Europy, a potem za ocean, to znaczy, że jestem w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji.
Erasmus to opcja dla odważnych?
Niekoniecznie. Gdy wróciłam z Portugalii do domu, namówiłam na taki wyjazd znajomego z innego wydziału. On jest moim przeciwieństwem – osobą nieśmiałą, obawiającą się nowych wyzwań, ceniącą komfort. Bardzo długo się zastanawiał, ale w końcu pojechał i… był zachwycony. Po powrocie przyznał, że tego półrocznego doświadczenia nie zamieniłby na nic innego. Rozwinął się zwłaszcza językowo, bo – o ile ja z moją znajomością angielskiego czułam się pewnie – on miał duży lęk przed mówieniem. Erasmus bardzo go otworzył, ośmielił, dlatego uważam, że to program dla wszystkich. Pozwala wyjść ze strefy komfortu i sprawdzić, jak jest poza nią. Nie zawsze tak przerażająco, jak nam się na początku wydaje.
Co więcej, niektórym za granicą tak się zaczyna podobać, że decydują się zostać na stałe...
To prawda, niektórzy moi znajomi zostali po Erasmusie w kraju, w którym studiowali i mieszkają tam do dziś. Ja nigdy nie zdecydowałam się na taki krok, bo lubię żyć w swoim kraju i ważny jest dla mnie bliski kontakt z rodziną. Choć oczywiście dużo podróżuję i potrafię zachwycić się tym, co jest poza Polską, to zawsze wracam do domu.
Zainteresował Cię ten tekst?
Przejrzyj pełne wydanie Europy dla Aktywnych 2/2023