Mogłam odpiąć wrotki
Studia w rytmie fado? Natalia Nykiel zdecydowała się na Erasmusa w Portugalii. Nam opowiada, jak udało jej się połączyć karierę muzyczną w Polsce z nauką i studenckim życiem Lizbony.
MR: Za tobą widzę flagę Portugalii. Pamiątka z Erasmusa?
NN: Tak, przywiozłam ją z Lizbony. Na Erasmusie byłam tam pierwszy raz. I od tego czasu, a niedługo minie pięć lat, jest w moim pokoju.
Zauroczenie od pierwszego pobytu?
Można tak powiedzieć. Od razu ogromne wrażenie zrobiły na mnie strome i wąskie uliczki, śliskie chodniki, słynne ceramiczne kafelki oraz schodki, których pełno w całym mieście. Szczęśliwie załapałam się na wymianę erasmusową w ostatnim semestrze przed wybuchem pandemii koronawirusa.
Wróciłaś do kraju w lutym 2020 r.
Dlatego mój Erasmus był prawdziwie studencki: z imprezami do rana, wychodzeniem na miasto i poznawaniem codziennie nowych ludzi. To była zupełnie inna rzeczywistość niż ta w czasach COVID-u. Znajomi, którzy zostali w Lizbonie na kolejny semestr, mieli znacznie gorsze wspomnienia. Portugalia wprowadziła bardzo restrykcyjną politykę ochrony swoich obywateli w związku z pandemią. Praktycznie nie można było wychodzić z domu, a zakazy obowiązywały dłużej niż w Polsce. Odpadały więc wspólne wyjścia do knajp, wycieczki i snucie się po mieście. Współczułam im, że będąc w tak pięknym miejscu, są niemal zamknięci w czterech ścianach.
Podobno postawiłaś na Portugalię przez przypadek?
Poniekąd. Studiowałam kulturoznawstwo Ameryki Łacińskiej i Karaibów na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci tego kierunku jeżdżą na Erasmusa raczej do Hiszpanii, ze względu na znajomość języka. Mnie najbardziej interesowała Brazylia, w której mówi się po portugalsku – o tym kraju, choć wielkim, na naszych studiach słyszało się jednak niewiele. Ostatecznie miałam do wyboru trzy uczelnie: dwie w Hiszpanii i jedną w Portugalii. Postawiłam więc na Lizbonę. Na studiach mieliśmy zajęcia z hiszpańskiego, a ja chciałam nauczyć się portugalskiego, korzystając z tego, że Erasmus zapewnia kursy językowe. O samym kraju wiedziałam jednak niewiele, nigdy wcześniej tam nie byłam.
Długo się zastanawiałaś, czy jechać?
Nie, bo dla mnie to była nowość, a ja lubię podróżować, poznawać świat i ludzi. Gdy wcześniej studiowałam inżynierię środowiska na SGGW, nikt ze znajomych z uczelni nie wyjeżdżał na Erasmusa. Nawet nie wiedziałam, że jest taka opcja. O wymianie usłyszałam dopiero na Uniwersytecie Warszawskim, na drugim roku studiów. Zgłosiłam się jako pierwsza z grupy, złożyłam dokumenty i się dostałam. Okazało się, że na uniwersytecie w Lizbonie nie ma odpowiednika mojego kierunku, więc dołączyłam do grupy studiującej nauki polityczne. Część zajęć była po angielsku, ale z dwoma przedmiotami miałam problem. Nie dość, że były w języku portugalskim, którego na początku nie znałam ani trochę, to jeszcze zupełnie nie dotyczyły moich studiów w Polsce. Skończyło się tak, że oblałam tam egzamin. Jeden jedyny w całej mojej studenckiej karierze. Po powrocie do Warszawy na szczęście udało mi się znaleźć inny przedmiot, dzięki któremu mogłam zdobyć punkty ECTS potrzebne do zaliczenia roku. Studia skończyłam, licencjat obroniłam na piątkę.
Pojechałaś do Lizbony, będąc osobą rozpoznawalną w Polsce. Wydawałaś płyty, ludzie kojarzyli cię z koncertów, twoje piosenki puszczały stacje radiowe. Wyjazd na Erasmusa traktowałaś też jako szansę na odpoczynek od popularności w kraju?
Faktycznie w Portugalii czułam się anonimowa, co było super. Tego wtedy potrzebowałam, choć, szczerze mówiąc, w Warszawie nie odczuwałam jakoś specjalnie, że jestem rozpoznawalna na tyle, że nie mogę wyjść spokojnie z domu. W Lizbonie miałam jednak poczucie, że kompletnie nikt mnie nie zna, więc mogłam odpiąć wrotki. Inna sprawa, że wyjazd na Erasmusa dobrze sobie zaplanowałam. Co trzy tygodnie wracałam na weekend do Polski, gdzie miałam wcześniej zaplanowane koncerty i różne akcje związane z promocją EP-ki „Origo”. Wyszła akurat, gdy byłam w Lizbonie, ale nie zawiesiłam kariery: moje studia i działalność muzyczna biegły równolegle. Czasem tylko było mi smutno, że nie mogę się w stu procentach oddać erasmusowemu szaleństwu. Muzyka wciąż była dla mnie ważna. Byłam na tyle zmobilizowana, by z obu opcji korzystać jak najpełniej.
Co się czuje, jak się odpina wrotki, bo nie śledzą cię fani i paparazzi?
Wreszcie można wrzucić na luz i nie kontrolować tego, co się robi. A to bardzo przyjemne uczucie. Jadąc do Lizbony, postanowiłam, że nie będę się trzymać tylko Polaków, bo to w końcu okazja, by poznać ludzi z całego świata. Ci, z którymi się zakumplowałam, nie dali mi odczuć, że wiedzą, kim jestem i że robi to na nich wrażenie. Dzięki temu czułam się z nimi swobodnie. Nikt mi nie robił zdjęć podczas imprez, a tak było, gdy wydałam singiel „Bądź duży” w 2014 r. To był pierwszy raz, gdy poczułam, że ludzie się na mnie gapią i pokazują palcami. Wtedy przestałam chodzić do klubów. Nie chciałam, żeby widzieli mnie w prywatnych sytuacjach, a imprezowanie za takie uważam. To był drugi rok studiów na SGGW i zmieniłam wtedy sposób spędzania czasu ze znajomymi. Widywaliśmy się tam, gdzie nie było obcych ludzi. Dopiero przyjazd do Portugalii pozwolił mi znów wrócić do klubów i poznać Lizbonę od muzycznej strony.