Moje życie dzieje się po angielsku
Katarzyna Żądło: Twój harmonogram dnia podczas pobytu w angielskiej szkole i internacie był bardzo napięty - niemalże każda godzina zaplanowana, zorganizowana. Trudno było się do tego przyzwyczaić?
Katarzyna Dąbrowska: Na pewno na samym początku byłam zaskoczona, ale po paru tygodniach taki rytm dnia stał się czymś oczywistym. Codziennie kończyliśmy zajęcia o szesnastej, czyli dosyć późno w porównaniu z lekcjami w Polsce. Na szczęście mieliśmy długie przerwy, także na herbatę i ciastko, więc wiedzieliśmy, że będzie czas aby chwilę odetchnąć.
Chyba najtrudniejszy był dla mnie "prep time", czyli czas od szesnastej do dwudziestej, który był przeznaczony na naukę albo zajęcia pozalekcyjne; nie wolno nam było na przykład grać w bilard w pokoju wspólnym czy oglądać telewizji. Zostałam wychowana z dużą ilością swobody, rodzice i nauczyciele zawsze ufali mi, że nauczę się wszystkiego na czas, więc byłam nieco urażona takim podejściem. Myślę, że w Sixth Form uczniowie są wystarczająco dorośli, żeby wziąć odpowiedzialność za swoją naukę. Jeżeli ktoś chce się uczyć, zrobi to bez narzuconych godzin, a jeżeli nie, zawsze znajdzie sposób, żeby się obijać, choćby nauczyciele co godzinę zaglądali mu do pokoju i sprawdzali, co robi.
Nasz rytm dnia miał jednak pewien urok. Na pewno wielokrotnie na to narzekaliśmy, ale patrząc wstecz, to po prostu jeden z wielu elementów, który tworzył szczególny klimat szkoły z internatem.
Co było najtrudniejsze podczas pobytu i nauki w zupełnie nowym kraju?
Sam początek. Pamiętam, że pierwszej nocy płakałam i gdyby wtedy ktoś zaoferował mi, że mogę wsiąść do samolotu i wrócić do domu, być może bym się skusiła. Bałam się, że mój angielski nie jest wystarczająco dobry, że mój poziom wiedzy nie jest dość wysoki, że nie dogadam się z ludźmi... Ten strach, kiedy nie byłam pewna, co mnie czeka i jak sobie z tym poradzę, był gorszy, niż jakikolwiek problem, który faktycznie mnie spotkał.
Najdłużej zajęło mi oswojenie się z rozmowami w dużych grupach. Rozmowy w cztery oczy? Bułka z masłem. Nadążanie za materiałem na lekcji? Bez problemu. Rozmowa między ośmioma osobami przy stole podczas kolacji? Nagle nie miałam pojęcia, co się dzieje.
Jeśli miałabyś wymienić największą różnicę między nauką w Polsce, a w Wielkiej Brytanii, co to by było?
Chyba najcenniejszy był dla mnie bliższy kontakt z nauczycielami. Wielu z nich mieszkało przy szkole albo miało dyżury w internacie. Miło wspominam poniedziałkowe wieczory, kiedy razem z grupą rówieśników i naszym nauczycielem fizyki siedzieliśmy w pokoju wspólnym, przerabiając zadanie domowe. Albo odwiedziny w mieszkaniu nauczyciela angielskiego, wspólna herbatka i dyskusja na temat zbliżającego się egzaminu.
Jakie umiejętności zdobyłaś podczas stypendium?
Nauczyłam się żyć po angielsku - i nie mam tu na myśli ich stylu życia, ale fakt, że od ponad czterech lat praktycznie każdy aspekt mojego życia „dzieje się” po angielsku. Nauka, poznawanie ludzi, nawiązywanie przyjaźni, chodzenie do kina, czytanie książek, słuchanie podcastów, nawet uczenie się innych języków - wszystko to robię po angielsku. Pobyt w Windermere School pokazał mi, ile radości może sprawić poruszanie się w zupełnie nowym środowisku. To stało się ogromną inspiracją w mojej dalszej nauce; obecnie studiuję niemiecki, szwedzki i hiszpański. I nawet jeżeli czasami bywa trudno, wiem, że potrafię się ich nauczyć, bo już raz zrobiłam coś podobnego.
Rozmawiała: Katarzyna Żądło
Więcej informacji o stypendiach British Alumni Society można uzyskać na stronach:
bas.org, facebook.com/stypendia.bas