Pewność siebie i determinacja
Londyn jest bańką na mapie Wielkiej Brytanii – jest dużo bardziej kosmopolityczny, międzynarodowy niż reszta kraju. Tu nie zwraca się tak wielkiej uwagi na to, skąd jesteś.
Kiedyś mawiało się, że Londyn to nasze 17 województwo. Tylu tam było Polaków. To się zmieniło po brexicie czy wciąż polska społeczność jest tu tak silna?
Ewa Bąkowska*: – Mam wrażenie, że brexit nie zmienił tego diametralnie, ale może po prostu mam wyczulone ucho i zawsze wyłapię na ulicy język polski. Mam też tu sporo znajomych z Polski, większość z nich poznałam jeszcze w rodzinnym kraju. I jeśli chodzi o Polaków w Londynie, to mam wrażenie, że są dwie szkoły. W pierwszej ludzie są zamknięci w swojej bańce, zadają się właściwie tylko z innymi Polakami, oglądają polską telewizję. To przede wszystkim osoby, które wyemigrowały typowo zarobkowo, chcą zarobić i wrócić do swojego kraju, nie zależy im na integrowaniu się z lokalną społecznością. Druga grupa chce stworzyć sobie z Londynu miejsce do życia, a żeby to się stało, nie sposób się izolować.
Tak jest w twoim przypadku?
– Wyjeżdżając, nigdy nie stawiałam sobie granic, że wyjeżdżam na 5 czy 10 lat. Ale też nigdy nie zakładałam, że wrócę do Polski. Może życie za kilka lat poniesie mnie gdzieś indziej, a może rzeczywiście wrócę do swojego kraju. Na żadną z tych opcji nie patrzę ani negatywnie, ani pozytywnie. Na razie w Londynie, po 9 latach mieszkania, jest mi bardzo dobrze i nie zamierzam się wyprowadzać.
A jak wyglądały początki?
– Zaczęło się od tego, że od dzieciństwa chciałam studiować za granicą, ale przez lata ten pomysł jakoś podupadł. Przed rozpoczęciem studiów magisterskich w Warszawie spontanicznie kupiłam bilety do Londynu. I poleciałam sama na wycieczkę. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, ale na miejscu świetnie się odnalazłam, czułam się bardzo swobodnie, mimo że wcześniej wydawało mi się, że zagranica jest dzika i straszna. Może dlatego, że wychowałam się w małym mieście. A że studia magisterskie, które zaczęłam, kompletnie mi nie pasowały i szły w kierunku, w którym sama nie chciałam iść, pomyślałam: dlaczego by nie wyprowadzić się do Londynu i nie zacząć studiować tam? Kupiłam bilet, spakowałam walizkę. Miałam to szczęście, że moi znajomi tam mieszkali, znali kogoś, kto szukał współlokatorki, więc sama miałam już gdzie mieszkać. Rekrutacją na uczelnię, na której ostatecznie studiowałam, zajęłam się już po przyjeździe. Gdy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że moim życiem albo kierowało przeznaczenie, albo niezdrowy optymizm. Ale postanowiłam też, że nawet jeśli nie dostanę się do szkoły, to i tak zostanę i pójdę do pracy, a z rekrutacją spróbuję za rok. Chyba potrzebowałam dużej zmiany i pewnego poczucia niezależności, które daje mieszkanie za granicą.
Ostatecznie zaczęłaś studia fotograficzne, ale też pracę.
– Nie można było wówczas wziąć kredytu studenckiego na studia magisterskie, więc wzięłam kredyt w Polsce, opłaciłam część czesnego, ale i tak koszty, zarówno studiowania, jak i samego życia, były tak wysokie, że postanowiłam poszukać pracy. Pamiętam, że miałam kłopot z jej znalezieniem. Wysyłałam dziesiątki CV, ale odzew był znikomy. Po angielsku mówiłam bardzo dobrze, ale nie miałam dotąd żadnego doświadczenia na rynku pracy, tym bardziej londyńskim. Aplikowałam też do pracy w biurze, np. jako recepcjonistka. Może stąd ten brak odzewu. W końcu znajomy doradził mi, by po prostu zanosić swoje CV. To dobry sposób przy szukaniu dorywczej, studenckiej pracy, bo wówczas nie liczy się tylko papier, potencjalny pracodawca widzi twoją twarz, masz szansę zrobić dobre pierwsze wrażenie. W ten sposób dostałam pracę w sklepie z butami, który był 5 minut od mojego domu. W sumie pracowałam tam niecałe pięć miesięcy, bo była to praca bez umowy, mimo że ciągle o nią dopytywałam, wypłatę dostawałam co tydzień w kopercie.
To częsty proceder: praca bez umowy?
– Nigdy później już mi się to nie przydarzyło, ale też z pewnością taką ofertę natychmiast bym odrzuciła. Kolejne moje prace, już na umowie, też były w sklepie. Zaletą była możliwość dopasowania godzin pracy do studenckiego grafiku i możliwość brania nadgodzin, gdy potrzebowałam więcej pieniędzy.
Praca w sklepie to praca z ludźmi. Nie miałaś problemu z komunikacją w obcym języku?
– Ludzie, którzy przyjeżdżają z zagranicy, często po prostu wstydzą się mówić w obcym języku, mimo że go znają. Ja też tak miałam na początku. To chyba pewna blokada, którą mamy w głowie. W pracy poznałam wiele osób, które deklarowały, że mówią słabo, a świetnie dogadywały się z klientem. Dla mnie największym wyzwaniem był akcent, na który mocno się fiksowałam. Po latach ten akcent się zmienił, wsiąknęłam w żywy język, również jego bardzo potoczną, codzienną odmianę, ale na początku bałam się, że przez akcent wszyscy rozpoznają, że nie jestem stąd. W pierwszej pracy miałam świetną menadżerkę, Litwinkę, która powiedziała mi, że przecież tu każdy ma jakiś akcent. Po co się wstydzić tego, kim się jest. Londyn jest swego rodzaju bańką na mapie Wielkiej Brytanii, bo jest dużo bardziej kosmopolityczny, międzynarodowy niż reszta kraju. Tu nie zwraca się tak wielkiej uwagi na to, skąd jesteś.
Skończyłaś studia fotograficzne. Jak udało ci się znaleźć pracę w branży?
– Jeszcze w czasie studiów zgłaszałam się na staże do agencji, studiów fotograficznych. Czasem po prostu pisałam do nich, nawet gdy nikogo nie szukali. W większości były to bezpłatne staże, ale czasem pracodawca płacił za mój bilet komunikacji miejskiej albo każdego dnia dostawałam określoną kwotę na lunch. Z punktu widzenia studenta to niezły interes. Innym razem byłam na tygodniowych praktykach, za które dostałam 50 funtów. Przede wszystkim jednak zdobyłam doświadczenie i łatwiej było mi starać się o pracę w branży po studiach. Zaczynałam jako asystentka studia, ubiegałam się o pracę fotografa, ale jej nie dostałam, w końcu zajęłam się retuszem zdjęć produktowych dla kanału telewizyjnego ze zdalną sprzedażą towarów. W styczniu tego roku zaczęłam pracę jako retuszerka w małym studiu fotograficznym.
Od początku czułaś, że twoje życie zawodowe w Londynie zmierza właśnie w tym kierunku?
– Miałam taki moment, w którym czułam, że już się po prostu w branży nie przebiję, bo znalezienie pracy nie było łatwe. Bezpłatne staże to przecież nie jest idealne rozwiązanie, zwłaszcza gdy musi się zapłacić za mieszkanie, rachunki, jedzenie. W tak dużym i różnorodnym mieście przy szukaniu pracy z pewnością przydaje się pewność siebie. Gdy ostatni raz szukałam pracy, miałam zdalną rekrutację. Moja współlokatorka słyszała mnie przez ścianę i zawsze potem na mnie krzyczała: „Za mało w siebie wierzysz! Musisz mówić z przekonaniem o tym, co umiesz i jakie masz doświadczenie!”. Nawet jeśli taka postawa nie leży w naszej naturze, to warto jednak ją w sobie wykształcić, bo to procentuje.
Czy fakt, że jesteś obcokrajowcem, miał znaczenie przy szukaniu pracy?
– Nigdy nie czułam, żeby było mi z tego powodu trudniej. To zaleta życia w tak dużym mieście, w którym pracodawcy są przyzwyczajeni, że ludzie przyjeżdżają z różnych zakątków świata, nie tylko po to, by wykonywać najprostsze prace, ale również specjaliści. Nikt tu nie jest zaskoczony, że jesteś cudzoziemcem.
To się nie zmieniło mimo brexitu?
– W sensie formalnym obowiązują teraz dwa statusy: dla tych, którzy są w kraju krócej niż pięć lat i dla tych, którzy są dłużej. Ja jestem w tej drugiej grupie, więc po wypełnieniu formularza przyznano mi status osoby osiedlonej. To nie jest skomplikowana procedura, bo biurokracja jest tu bardzo przyjazna człowiekowi, wiele spraw można załatwić przez internet. Po brexicie nie zmieniły się też moje warunki pracy, które zależą przede wszystkim od jej charakteru. W czasie studiów pracowałam dorywczo za stawkę godzinową, teraz jestem zatrudniona na odpowiednik polskiej umowy o pracę, przy której wynagrodzenie negocjuje się w skali roku, urlop wynosi 20 dni. Co ciekawe, trzy poniedziałki w roku – w marcu, czerwcu i sierpniu - w Wielkiej Brytanii są wolne. Bez powodu, to po prostu długie weekendy. W przypadku choroby, jeśli jest krótka, trwa kilka dni, nie muszę nawet przedstawiać zwolnienia lekarskiego.
Miałaś momenty zwątpienia, w których chciałaś wrócić do Polski?
– W zeszłym roku miałam pewien kryzys, gdy chciałam zmienić pracę ze względu na niestandardowe godziny pracy, ale nie mogłam znaleźć nowej. Zaczęłam już nawet szukać poza Wielką Brytanią, również w Polsce. Ostatecznie dostałam pracę w Londynie i bardzo się z tego cieszę, bo nie chciałam opuszczać tego miasta. Nawet jeśli pojawiały się jakieś trudności, szukanie pracy zajmowało mi dłużej niż zwykle, to nie czuję, by były one związane z tym, że jestem obcokrajowcem. Zresztą dla mnie jako emigrantki z kraju, w którym nie ma dużej różnorodności kulturowej, tak międzynarodowe miasto jak Londyn jest ogromnym atutem i atrakcją. Tu można poznać różnych ludzi i różne kultury, choć na koniec okazuje się, że wcale nie jesteśmy tak różni. Tak naprawdę wszyscy potrzebujemy tego samego: być kochanym, rozumianym, mieć kogoś bliskiego – czy to przyjaciół, czy partnera, czy po prostu społeczność, której jesteśmy częścią. Z tego powodu mam wrażenie, że moje życie nie różni się tak bardzo od życia osoby, która mieszka w innym dużym mieście, jak Warszawa czy Berlin. Często postrzegamy życie za granicą, zwłaszcza na zachodzie Europy, jako coś lepszego. Ale prawda jest taka, że ludzie przeżywają tu dokładnie te same emocje, co gdzie indziej.
*Ewa Bąkowska – rocznik ’90, absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim (specjalizacja fotografia prasowa, reklamowa i wydawnicza) i fotografii mody na University of the Arts London. Pracuje jako retuszerka w małym studiu fotograficznym w Londynie.