Efekt motyla
Czasem drobne decyzje potrafią przynieść wielkie zmiany. O projekcie w Rumunii, który okazał się być przygodą życia, opowiada Ania, wolontariuszka Europejskiego Korpusu Solidarności.
W ramach projektu Europejskiego Korpusu Solidarności spędziłaś w małej rumuńskiej wiosce jedenaście miesięcy. Skąd pomysł na wolontariat i dlaczego akurat Rumunia?
To była bardzo spontaniczna decyzja, a zarazem zbieg okoliczności. Pewnego dnia zobaczyłam na czyimś koncie na Instagramie wideo promujące program EKS, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Zachęcona opisem postanowiłam wejść na stronę internetową Europejskiego Korpusu Solidarności i zarejestrować się jako osoba chętna do wyjazdu na wolontariat zagraniczny. Kilka tygodni później, kiedy zdążyłam już o tym zapomnieć – odezwała się organizacja pozarządowa z Rumunii z prośbą o wysłanie CV i zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną. Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko i dwa miesiące później byłam już w Rumunii.
Nie bałaś się wyruszyć w nieznane na tak długi czas?
Wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że będę pracować w międzynarodowym środowisku. Bardzo zależało mi na tym, żeby móc szlifować język angielski, który w tamtym czasie nie był moją mocną stroną, miałam ogromną blokadę przed mówieniem. Poza tym na potrzeby wyjazdu wzięłam roczny urlop na studiach magisterskich i było dla mnie ważne, żeby jak najlepiej wykorzystać ten czas. Jedenaście miesięcy wolontariatu za granicą wydawało mi się z tej perspektywy doskonałym rozwiązaniem.
Czym zajmowałaś się na miejscu?
Przede wszystkim prowadziłam zajęcia dla dzieci i młodzieży, organizowane przez Mobilne Centrum Edukacji, które mieściło się w dużym dostawczym vanie. Regularnie jeździliśmy do siedmiu, czy ośmiu pobliskich wiosek, w których brakowało domów kultury lub świetlic oferujących ciekawe zajęcia dla młodych ludzi. Wnętrze vana przerobione zostało na małą salę, w której można było usiąść w kilka osób. Zawsze woziliśmy ze sobą sprzęt sportowy, materiały plastyczne, gry planszowe i PlayStation, które cieszyło się dużą popularnością. Oprócz aktywności realizowanych przez Mobilne Centrum Edukacji – prowadziliśmy też zajęcia w pobliskich szkołach oraz działaliśmy na miejscu – w siedzibie stowarzyszenia Curba de Cultură. Tam organizowaliśmy między innymi zajęcia z gotowania i pieczenia, czy warsztaty muzyczne.
Miałaś już doświadczenie w pracy z dziećmi, czy było to zupełnie nowe wyzwanie?
W Polsce przez wiele lat należałam do harcerstwa, jeździłam na obozy i prowadziłam drużynę, więc praca z młodzieżą nie była mi obca. Kiedy usłyszałam, jakie będą moje zadania w Rumunii – wiedziałam, że im podołam. Na miejscu okazało się zresztą, że organizacja goszcząca jest bardzo otwarta na nasze pomysły. Mieliśmy dużą swobodę w proponowaniu tematów zajęć.
Jakie były Twoje propozycje?
Najbardziej lubiłam prowadzić zajęcia artystyczne, które rozwijały kreatywność dzieciaków. Uczyłam je na przykład, jak robić ozdobne lampiony ze słoików, kwiatki z bibuły, czy papierowe wiatraki. Dzieci bardzo chętnie uczestniczyły w tych zajęciach i wyrażały wdzięczność za to, że mogą nauczyć się czegoś nowego. Sprawiało mi to wielką frajdę, a zarazem motywowało do wymyślania kolejnych twórczych aktywności.
Brak znajomości języka rumuńskiego nie stanowił przeszkody w realizacji zajęć?
Zajęcia prowadziliśmy po angielsku, ale zawsze towarzyszyła nam co najmniej jedna osoba, która w razie potrzeby mogła tłumaczyć na język rumuński. Zazwyczaj był to koordynator projektu lub jeden z lokalnych wolontariuszy. Stowarzyszenie zorganizowało też dla nas lekcje języka rumuńskiego, które trochę ułatwiły pracę na miejscu i odnalezienie się w lokalnej rzeczywistości.
Jak wyglądał Twój typowy dzień?
Zazwyczaj pracowaliśmy od wtorku do soboty, a typowy dzień pracy trwał około sześciu godzin. Kiedy szliśmy do szkół, zaczynaliśmy o dziewiątej. Tam przeważnie zostawaliśmy do godziny trzynastej, po czym wracaliśmy do stowarzyszenia, w którym zawsze mieliśmy jakieś dodatkowe zajęcia. W dni, w które nie pracowaliśmy w szkole – zaczynaliśmy około dwunastej, a kończyliśmy o osiemnastej. Podobało mi się to, że nie mieliśmy stałego rozkładu dnia, bo pozwalało to uniknąć rutyny i poczucia znużenia. Zresztą poza prowadzeniem zajęć dla dzieciaków, czasem dostawaliśmy też inne zadania – robiliśmy drobne porządki w stowarzyszeniu lub pracowaliśmy w ogródku. Ja ze względu na to, że posiadam prawo jazdy, pełniłam też nieraz rolę kierowcy, na przykład kiedy trzeba było jechać na zakupy, czy przywieźć z lotniska uczestników wymiany młodzieżowej.
Wspomniałaś wcześniej o międzynarodowym środowisku. Z jakich krajów pochodzili pozostali wolontariusze?
W stowarzyszeniu Curba de Cultură zazwyczaj realizowanych jest kilka projektów jednocześnie, dzięki czemu zawsze jest tam wielu zagranicznych wolontariuszy. W czasie mojego pobytu były to osoby z Malty, Czech, Portugalii oraz Francji, a więc całkiem ciekawa mieszanka kulturowa.
Udało się nawiązać trwałe przyjaźnie?
Na pewno nie ze wszystkimi, bo jak to często w takich grupach bywa – nie wszyscy darzą się sympatią, pojawiają się różnice charakterów i odmienne sposoby patrzenia na rzeczywistość. Natomiast z wieloma osobami mam kontakt do dziś i wiem, że zawsze, kiedy chciałabym porozmawiać, czy nawet odwiedzić ich w ich miejscach zamieszkania – mogę na nich liczyć.
Jak spędzałaś wolny czas?
W wolnym czasie starałam się jak najwięcej podróżować, dzięki czemu udało mi się zwiedzić sporą część Rumunii. Byłam pod ogromnym wrażeniem tego, jak wiele ma ona do zaoferowania, zarówno jeśli chodzi o piękno przyrody, jak i o typowo miejską turystykę. Często chodziłam w góry, jeździłam nad morze, odwiedziłam też wiele miast, niektóre z nich nawet kilkukrotnie. Nadal jednak nie zobaczyłam wszystkiego, dlatego kiedyś na pewno tam wrócę.
Co dał Ci udział w projekcie?
Bardzo dużo się w tym czasie nauczyłam. Mam na myśli nie tylko praktyczne umiejętności, takie jak prowadzenie zajęć z dziećmi, czy posługiwanie się językiem angielskim, z którym obecnie nie mam już problemu. Przede wszystkim dowiedziałam się wiele o sobie samej, stałam się odważniejsza i pewniejsza siebie. Poznałam wspaniałych ludzi, z ich ciekawymi historiami i doświadczeniami, które pozwoliły mi wyjść ze swojej bańki i otworzyć się na zupełnie nowe punkty widzenia. A oprócz tego miałam okazję przez prawie rok eksplorować piękno Rumunii, z jej ciekawą kulturą, magicznymi krajobrazami i pyszną kuchnią.
Jak zachęciłabyś innych do udziału w tego typu wolontariacie?
Uważam, że wolontariat zagraniczny to przygoda życia, a zarazem doskonała okazja do rozwoju i spojrzenia na samego siebie z dystansu. Pozwala nie tylko na przeżycie czegoś pięknego, ale też inspiruje do kolejnych działań i otwiera drzwi do nowych możliwości. Po powrocie z projektu, wzięłam udział w wymianie młodzieżowej w Słowenii, gdzie pełniłam rolę liderki rumuńskiej grupy. A będąc już w Polsce zaangażowałam się w działanie sieci EuroPeers, a także stałam się mentorką dla zagranicznej wolontariuszki, która przyjechała do jednej z tutejszych organizacji.
I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od krótkiego wideo, które zobaczyłaś kiedyś na Instagramie..
Czasem myślę, że to był taki „efekt motyla”, który zmienił w moim życiu więcej, niż mogłabym się spodziewać. Dlatego teraz robię wszystko, aby promować udział w projektach europejskich wśród młodych ludzi, którzy często nawet nie wiedzą, że mają takie możliwości. Sama nieraz żałuję, że dowiedziałam się o nich tak późno.
Więcej inspirujących opowieści o wolontariacie międzynarodowym znajdziesz w najnowszej publikacji Eurodesk Polska.