Świecie, nadchodzę!
Rozmowa z 18-letnim Pawłem Piestrzeniewiczem, laureatem konkursu Komisji Europejskiej dla młodych tłumaczy „Juvenes Translatores”.
Świecie, nadchodzę!” – tymi słowami rozpocząłeś przekład listu w konkursie Komisji Europejskiej „Juvenes Translatores” i okazałeś się najlepszy spośród polskich uczestników. Grozisz światu czy składasz mu obietnicę?
Chciałbym wierzyć, że to zwycięstwo to dobry omen, który zwiastuje powodzenie w mojej przygodzie z tłumaczeniami. Udział w konkursie to jednak moje pierwsze poważne doświadczenie z przekładem, więc nie łudzę się, że jestem już o krok od bycia profesjonalnym tłumaczem.
Udało ci się jednak przy pierwszym podejściu wygrać europejski konkurs. Owa przygoda z tłumaczeniami musiała wcześniej mieć swój początek.
Tak, wszystko zaczęło się od wyboru szkoły – gimnazjum, a potem liceum im. St. Sempołowskiej w Warszawie z oddziałami dwujęzycznymi. Trafiały tam osoby, które naprawdę chciały mieć coś wspólnego z językami. Muszę jednak przyznać, że ja tę intensywną naukę francuskiego rozpoczynałem bez entuzjazmu, bo wcześniej nie miałem z nim w ogóle do czynienia… Na szczęście świetni nauczyciele językowcy umieli wyzwolić w nas niezwykłą kreatywność. Każdy z nich robił to na swój sposób i – w przypadku native speakerów – ze swoim charakterystycznym, np. marokańskim, akcentem. Nam po prostu chciało się uczyć!
Receptą na nauczenie się języka w szkole są więc entuzjastyczni nauczyciele i zmotywowani koledzy?
Ale też okazje, by ten język poznawać na żywo. Za najskuteczniejsze uważam wymiany zagraniczne, będące efektem współpracy międzyszkolnej. Braliśmy w nich udział albo gościliśmy u siebie kolegów z Francji. To, co z tych spotkań wyniosłem, pomogło mi podczas konkursu „Juvenes Translatores” najbardziej. Kontakty z językiem w realu sprawiają, że wykute na lekcjach słówka i przerobione konstrukcje gramatyczne nagle mają zastosowanie w codziennych sytuacjach. Myślę, że każdy, kto uczy się języka obcego, po trzech czy czterech latach nauki już go zna. Ale co innego znać język, a co innego – umieć go używać.
W wymianach zagranicznych chodzi tylko o szlifowanie języka?
Nie! To bardziej skomplikowane. Moją koleżankę podczas wymiany gościła w Grenoble rodzina turecka, w której tylko jedna osoba posługiwała się francuszczyzną. Trudno więc powiedzieć,
że szlifowała język i poznawała lokalne obyczaje. Ja z kolei trafiłem do rodziny o typowo francuskich korzeniach w Nantes – miasta o niechlubnej historii, które rozwinęło się dzięki handlowi niewolnikami.
Co tam odkryłeś? Dało się zauważyć, że historia ukształtowała jego mieszkańców?
Tak, Nantes dąży do rozgrzeszenia za czyny z przeszłości. I wciąż szuka swojej tożsamości i sposobów na rozwój, co oczywiste, przeciwstawnych do tych, za które bije się w piersi. Choć wiele czasu upłynęło od tamtych wydarzeń, nadal tkwią one w ludziach, których rodziny mieszkają tam od pokoleń. Takich jak moi gospodarze, których domem był wielki XIX-wieczny dworek. Sami jego właściciele okazali się bardzo otwarci na świat i innych ludzi, co całkowicie przełamało mój stereotyp Francuza.
A jaki jest ten stereotyp?
Taki, że typowy Francuz niechętnie poznaje inne kultury, nie jest skłonny uczyć się języków obcych, przesadnie unika wprowadzania do języka francuskiego obcych zapożyczeń, nazywając uparcie komputer ordinateur, a smartfon – téléphone intelligent. Francuzi są swego rodzaju wyspą na tle innych krajów Europy. I nie dotyczy to tylko języka, bo mają np. własny układ klawiatury, w którym łatwo można się pogubić.
Wyjazdy serwują więc małe szoki kulturowe. Czy koledzy z Francji podczas wizyty w Polsce też ich doznawali?
Tak, ale chyba głównie ci, którzy odwiedzali nasz kraj ponad 20 lat temu, bo takich czasów sięga historia współpracy naszej szkoły z liceum w Nantes. Ówczesne warunki mieszkaniowe musiały zaskakiwać francuskich korespondentów, teraz te różnice się zatarły.
Wraz z rówieśnikami z Francji określacie się nawzajem korespondentami – dlaczego?
Są dwie teorie dotyczące tej nazwy. „Korespondujemy”, bo kontaktujemy się przez internet i prowadzimy wspólne projekty, ale także „korespondujemy”, bo się uzupełniamy, reprezentując różne miejsca Europy. Tak czy inaczej, sprowadza się to do osiągnięcia komunikacji jako celu naszych działań. Czyli tego, czego często brakuje światu dorosłych.
Jak tę komunikację ułatwić?
Na przykład przez muzykę. Kiedy przechodziłem trudny okres szukania siebie, francuski i muzyka były moimi niemal równoczesnymi odkryciami. Zafascynował mnie jazz i zacząłem naukę gry na kontrabasie, w międzyczasie ucząc się francuskich zwrotów. Granie na instrumencie ma zresztą wiele wspólnego z posługiwaniem się językiem obcym, zwłaszcza w kontakcie z kimś, kto mówi biegle. Uwrażliwiając swoje uszy i głowę na melodię, uwrażliwiamy się na to, jak mówią do nas inni ludzie. To sposób na skuteczną komunikację.
*Ideą organizowanego od 2007 r. konkursu Komisji Europejskiej „Juvenes Translatores” jest propagowanie nauki języków obcych i zapoznawanie młodzieży ze sztuką przekładu. Wydarzenie ma wspierać rozwój nauczycieli i uczniów, uświadamiając znaczenie umiejętności tłumaczenia tekstów i nauki języków obcych w szkole oraz promując współpracę ze szkołami z zagranicy.
Konkurs może być również inspiracją dla organizatorów innych przedsięwzięć związanych z językami i kulturą, takich jak wymiany edukacyjne czy współpraca szkół w ramach programu eTwinning.
Więcej informacji: www.bit.ly/3kWF624
Rozmawiała Beata Maluchnik – ekspertka FRSE.
Wywiad ukazał się w magazynie Europa dla Aktywnych.