Inspiracje -

Wśród stepów, gór i pustyń


Jeśli dostajesz nie to, co chciałeś, możesz zrezygnować – lub podjąć wyzwanie. Tak zrobiła Ania, która zamiast w wymarzonej Afryce, znalazła się w… Kazachstanie.

Pamiętasz, co poczułaś, kiedy dowiedziałaś się, że pojedziesz do Kazachstanu?
Pamiętam doskonale. Przez cały okres formacji byłam przekonana, że pojadę do Afryki. To było moje marzenie. Chciałam zobaczyć słonie, zachód słońca nad Serengeti, no i pracować z tymi uśmiechniętymi dzieciakami z misyjnych fotografii. Absolutnie nie chciałam jechać na pusty, zimny step. Tak sobie wyobrażałam Kazachstan – lodowata Syberia. Ale okazało się, że Pan Bóg wiedział, co robi. Przeżyłam w Kazachstanie jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Spotkałam ludzi, którzy dziś są dla mnie jak rodzina, zakochałam się w dzieciach z oczagów, a i sam kraj okazał się niesamowicie bogaty przyrodniczo. Choć większość obszaru to rzeczywiście stepy i pustynie, kryje w sobie wiele zachwycających niespodzianek.

Cofnijmy się trochę w czasie. Przygotowania do wyjazdu rozpoczęłaś znacznie wcześniej. Wszyscy wolontariusze muszą brać udział w spotkaniach przygotowawczych...
Rzeczywiście, wolontariat poprzedzony jest roczną formacją w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Spotykaliśmy się co miesiąc na weekendowych zjazdach. Choć początkowo myślałam, że będzie to praktyczne przygotowanie do wyjazdu (na przykład nauka obcego języka, wskazówki i porady, jak żyć w buszu), okazało się, że spotkania były przede wszystkim poświęcone formacji duchowej. Wtedy jeszcze nie miałam świadomości, jakie to ważne. Największe trudności na misji nie wynikają z nieodpowiedniego obuwia czy z braku znajomości języka – to formacja ducha leży u podstaw dobrze przeżytej misji.

Jak wyglądał twój zwyczajny dzień w oczagu?
Każdy dzień rozpoczynałam poranną mszą świętą. Potem odrabiałam z dzieciakami lekcje, prowadziłam zajęcia uzupełniające i zabawy. Później jedliśmy obiad i odprowadzałam dzieci do szkoły. Po południu miałam lekcje z tymi, które ze szkoły już wróciły. Wieczorem znów spacer do szkoły, by przyprowadzić naszych małych uczniów, wspólna kolacja, zmywanie… Przez kilka miesięcy zastępowałam wychowawcę w jednym z domów. Zamieszkałam na ten czas z dziećmi i opiekowałam się nimi. Ta rola odpowiadała mi zdecydowanie najbardziej.

Na co dzień stykałaś się z historiami o gwałtach, alkoholizmie czy porzuceniach dzieci – w takich warunkach chyba łatwo o momenty zwątpienia…
Takie momenty pojawiały się średnio co drugi dzień. Ale po chwili znów mały brzdąc zaczarowywał mnie swoim uśmiechem i od razu wszystko odchodziło w niepamięć. Rzeczywiście, trudno było patrzeć na cierpienie dzieci porzuconych przez rodziców. Na smutek w ich oczach, na martwienie się sprawami, które nigdy nie powinny ich dotknąć. Ale to raczej sprawiało, że wiedziałam, że potrzebują przyjaciela – kogoś, kto będzie z nimi i okaże im odrobinę miłości. Dlatego nie wątpiłam w sens bycia w oczagach. Zresztą sama otrzymywałam od dzieci całe pokłady miłości, motywacji i energii. To była dwustronna wymiana.

Wolontariat Don Bosco skupia się na posłudze religijnej. Na czym polegają działania wolontariuszy?
Pomagamy przede wszystkim w wychowaniu, nauce, w życiu codziennym. Pokazujemy to, o czym sami się przekonaliśmy – że Jezus jest Tym, któremu warto zaufać i powierzyć swoją przyszłość. Dlatego staramy się pomagać nie wielkimi rzeczami, a zwykłym przebywaniem z dziećmi, poświęceniem im swojego czasu, wysłuchaniem tego, co mają do powiedzenia.

Znalazłaś czas na podróże?
Kilkukrotnie udało nam się wyjechać poza Kapszagaj. Było warto! Zobaczyłam wiele pięknych miejsc – Kanion Szaryński, Borowoje, góry Tien-szan, gdzie zimą zjeżdżałyśmy na nartach z wysokości 3100 m n.p.m. Ale to, co wspominam z tych podróży z największym sentymentem, to – o dziwo – czas spędzony w pociągu. Długa, nawet trzydziestogodzinna droga poprzez pustynie i stepy, na których pasły się stada dzikich koni... I tylko co kilkadziesiąt, kilkaset kilometrów mała wioska ze skromnymi biało-niebieskimi domami.

Czym zajmujesz się teraz?
Właśnie kończę studia – logopedię z audiologią na UMCS w Lublinie i pracuję jako diagnosta słuchu w jednym z lubelskich szpitali. Zobaczymy, co dalej, ale z uśmiechem patrzę w przyszłość. Wierzę, że Pan Bóg znów przygotował dla mnie coś równie ciekawego.

Anna Błaszczak realizowała swój wolontariat w ramach programu Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco.

Rozmawiała Karolina Ludwikowska.
Wywiad pochodzi z publikacji Eurodesk Polska Międzynarodowy wolontariat młodzieży.

stopka strony