Pierogi lepiłam z Hiszpanem
Masz dopiero siedemnaście lat, a zdążyłaś już wziąć udział w pięciu workcampach!
Od małego lubiłam pomagać. Kiedy miałam jedenaście lat, pojechałam z rodzicami na swój pierwszy wolontariat, na którym sprzątaliśmy rzekę Bug. W szkole zawsze brałam udział w akcjach charytatywnych. Później sama zaczęłam szukać możliwości bycia wolontariuszką – zbierałam na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy albo pomagałam podczas dwudziestoczterogodzinnego biegu. Na pierwszy workcamp pojechałam razem z bratem – miałam wtedy czternaście lat. Moim rekordem są trzy workcampy w ciągu jednych wakacji!
Wyobrażam sobie, że pierwszy dzień musiał być trudny...
Nie owijając w bawełnę – pierwszy dzień workcampu był dla mnie straszny. To był mój pierwszy wyjazd za granicę, codziennie musiałam używać innego języka niż polski, a wcześniej nie rozmawiałam po angielsku gdzie indziej niż w szkole. Musiałam przełamać barierę językową.
A jak wyglądał twój zwyczajny dzień na ostatnim wyjeździe, w niewielkim miasteczku w Niemczech?
Rano jadłam śniadanie i szłam do pracy. Pracowaliśmy około pięciu godzin dziennie z godzinną przerwą i kilkoma krótszymi. Później jedliśmy lunch przygotowany przez dwóch uczestników workcampu. Po południu mieliśmy czas wolny, a dzień kończyliśmy kolacją oraz integracją. Mieliśmy również cooking and duty time. Jednego dnia w każdym tygodniu zostawałam z innym uczestnikiem workcampu w domu, żeby przygotować posiłki i posprzątać dom. Pamiętam, jak z kolegą z Hiszpanii zrobiliśmy dwieście pierogów!
Jednak nie samą pracą wolontariusz żyje. Jak wyglądał czas wolny?
Pracowaliśmy od poniedziałku do piątku. W weekendy wybieraliśmy się na dłuższe wycieczki – chodziliśmy po górach, zwiedzaliśmy okolicę, a nawet odwiedziliśmy dwa inne kraje: Luksemburg i Francję. W tygodniu, po pracy, chodziliśmy na basen, graliśmy w siatkówkę, pływaliśmy kajakami, graliśmy w karty albo oglądaliśmy filmy. Spotykaliśmy się również z lokalną społecznością. Nie trzeba było całego czasu spędzać z grupą, mieliśmy dużo swobody. Ja jednak starałam się wykorzystać maksymalnie czas na poznawanie nowych ludzi.
Jaką umiejętność najbardziej rozwinęłaś podczas workcampu?
Bardzo podszkoliłam języki, których się uczę – w końcu codziennie rozmawiałam w nich z innymi uczestnikami. Oprócz tego nauczyłam się też, jak ciąć drewno, budować kamienną ścieżkę i pracować na farmie.
Dlaczego wybierasz workcamp, a nie na przykład wyjazd na obóz językowy?
Byłam też na obozie językowym, ale bardzo lubię pomagać i workcampy są dla mnie lepiej spędzonym czasem. Mogę poznawać ludzi z całego świata, rozmawiać w obcych językach i jednocześnie być wolontariuszką.
Jaką chwilę z workcampu zapamiętasz na całe życie?
Jest to bardzo trudne pytanie, takich chwil jest naprawdę wiele. Na przykład dzień pisania listów do każdego uczestnika workcampu, w których opisywaliśmy wspomnienia związane z daną osobą. Innym świetnym momentem było ukończenie budowy drewnianej altanki. Mieliśmy ogromną satysfakcję z tego, że zrobiliśmy wszystko od początku do końca własnymi rękami.
Co było dla ciebie najtrudniejsze podczas workcampu w Niemczech?
Chyba najtrudniejszą chwilą był… moment pożegnania. Nie obyło się bez łez. Trzy tygodnie spędzone z uczestnikami projektu to był wspaniały czas. Nie było chyba rzeczy, której nie lubiłam robić. Nawet podczas sprzątania było zabawnie! Poznałam ludzi z całego świata i z niektórymi bardzo się zaprzyjaźniłam. Myślę, że są to relacje na całe życie. Z bliższymi mi osobami bardzo często rozmawiam i planuję ponowne spotkania. Nawet odległość nie stanowi dla nas problemu w utrzymywaniu kontaktu!
Jakie masz plany na nadchodzące wakacje?
W tym roku jadę na workcamp do niewielkiego miasteczka Basseilles w Belgii, gdzie będę remontować budynek należący do lokalnej organizacji.
Katarzyna Płudowska realizowała swój wolontariat w ramach Alliance of European Voluntary Service Organisations.
Rozmawiała Karolina Ludwikowska
Wywiad pochodzi z publikacji Eurodesk Polska Międzynarodowy
wolontariat młodzieży.